Bliski i Środkowy Wschód, taki, jaki znaliśmy przez, powiedzmy, ostatnie 50 lat, znika lub być może już zniknął. Tak naprawdę znika cały porządek czy system, na którym opierał się świat w ostatnich dziesięcioleciach — światowy ład polityczny. Proces ten jednak jest tak chaotyczny czy zawiły i poplątany, a zatem wymykający się prostej analizie, że trudno przewidzieć, jaki będzie nowy rozkład sił i jakie państwa będą istnieć za rok albo za pięć lat. Niestety, stwierdzenie to odnosi się nie tylko do jakichś odległych, choć bliskich państw, jak Irak czy Syria, ale i do Europy.
Przekonanie Europejczyków, że konflikty toczą się gdzieś na peryferiach (w prowincjach Cesarstwa Rzymskiego), zostało wpierw skonfrontowane z rozpadem Jugosławii i konfliktem serbsko-albańskim. Wtedy też ze zdziwieniem zauważono, że etniczność i tradycje narodowe oraz religijne mogą być tak silne, że działają wbrew rachunkowi ekonomicznemu i tzw. zdrowemu rozsądkowi. Doświadczenie jednak było krótkie i zostało szybko wyparte z kolektywnej świadomości Europy Zachodniej.
Fanatycy, brodaci nawiedzeni, prorocy i wojownicy, terroryści, tak bardzo odbiegali od oświeceniowego ideału człowieka Zachodu, czytaj: Europejczyka (bo „amerykańskość” to też Zachód, ale inny) — racjonalnego, dążącego do komfortu, materialnego dobrobytu, deklarującego potępienie dla wszystkich „izmów” i aż do bólu poprawnego politycznie, że nie dopuszczano myśli o ich historiotwórczym charakterze. A jednak… Historia się skończyła tylko na krótki moment.
.Europa stoi dziś bezradna i rozbrojona moralnie, bez poczucia, że ma prawo — wbrew swojej empatii i zrozumieniu w stosunku do innych, nieracjonalnych i fanatycznych — bronić chrześcijańskich korzeni i własnej odrębności kulturowej.
Politycy, zwłaszcza Europy Zachodniej, tzw. głównego nurtu, nie mają odwagi powiedzieć, że popełnili błąd, wiele błędów, przede wszystkim w sferze ideologicznej. Wykreowali w społeczeństwach poczucie winy, które ma wynikać ze skłonności do egoizmu narodowego.
Świat zachodni poprzez swoją niezdarną politykę w stosunku do ludów i państw o różnej tradycji i kulturze doprowadził do rozpadu lub degeneracji naturalnych więzi pomiędzy tamtejszymi mieszkańcami. Rozpad ten manifestuje się w krwawych konfliktach wewnętrznych, w których trudno znaleźć jednoznacznie dobrych i sprawiedliwych oraz złych i niemających racji.
Wydawało się, kiedy „wybuchła” Arabska Wiosna, że nastąpiła masowa konwersja tamtejszych społeczeństw na demokrację. Miało to nastąpić na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Cóż za optymistyczne wizje dla świata arabskiego przewidywali analitycy i różni fachowcy z think tanków, pism opiniotwórczych — światłych i liberalnych. Ponieważ trudno uwierzyć w taki poziom głupoty, należy przypuszczać, że część tych „ekspertów” robiła to wbrew sobie, bojąc się powiedzieć głośno o tym, co czuli i co wiedzieli.
Nie sposób na Bliskim Wschodzie osiągnąć i zbudować w ciągu sezonu demokracji w społeczeństwach, które demokracji nie rozumieją i, powiedzmy sobie, nie potrzebują. Nie jest to sąd wartościujący. Europa też przez większą część historii nie znała takiej demokracji, jaka dziś w niej panuje i jest główną formą organizacji politycznej. Jakoś ta Europa żyła, tworzyła i rozwijała się, a zamieszkujące ją ludy, a potem narody nie były aż tak nieszczęśliwe. Europejski liberał racjonalny w swoim przekonaniu, staje się zaciętym fanatykiem, kiedy chcemy mu logicznie udowodnić, że rządy demokratyczne nie są konieczne ontologicznie, a słowo „demokracja” podlega interpretacjom i jest definiowane na wiele sposobów. Wielu z nas pamięta takie „fantastyczne” (tak jak są fantastyczne zwierzęta, np. jednorożec) pojęcie jak „demokracja ludowa” alias „socjalistyczna”.Musimy odpowiedzieć sobie co najmniej na trzy powiązane ze sobą pytania.